Współpraca
Tym razem chciałbym się podzielić wrażeniami z posiadania oraz
pozbywania się konta w banku BPH.
Kilka lat temu założyłem konto Student w BPH. Akurat obowiązywała
promocja polegająca na tym, że prowadzenie konta kosztowało 0 PLN.
Chociaż był oczywiście haczyk. Od posiadacza bank wymagał wpływów
w wysokości minimum 50 PLN miesięcznie. W przeciwnym wypadku mógł ukarać
klienta kwotą liczoną w tysiącach PLN. I co to znaczy, że bank może mnie
ukarać? To jest konkretny regulamin, czy go nie ma?
Chociaż klauzula ta brzmiała szatańsko, to 50 PLN nie jest jednak kwotą
szczególnie wygórowaną.
Wtedy jeszcze korzystałem z systemu operacyjnego z okienkiem w logo.
Światły dział informatyczny banku zadbał przede wszystkim o takich
klientów. By dokonać przelewu przy pomocy przeglądarki Firefox, należało
zainstalować magiczny dodatek od BPH służący do podpisywania przelewów.
Już było zabawnie.
Jednak prawdziwa rozrywka zaczęła się po zmianie systemu na GNU/Linux.
W tym przypadku przede wszystkim potrzebna była Java. Ponieważ szczerze
nie znoszę środowiska programistów Javy, już na powitanie był powód, by
pod nosem wydać z siebie kilka niecenzuralnych fraz.
Jak każdy programista Javy wie, język ten jest wszechstronny, szybki
i przenośny. Dlatego właśnie na systemie skonfigurowanym z locales na
pl_PL.utf8 nie dało się wykonać przelewu. Okazało się, że cały ten syf
działa dopiero po ustawieniu locales na latin-2. Żeby jeszcze było to
napisane w instrukcji...
Z biegiem miesięcy robiło się coraz lepiej. Po którejś aktualizacji
oprogramowania utraciłem możliwość wykonywania przelewów. Aplikacja
Javowa po prostu zawieszała mi Firefoksa. Zacząłem więc szukać jakiegoś
zestawu wersji programów, dla którego wykonanie przelewów jednak mogło
się udać. Okazało się, że Opera 9 + Java 1.5 jest takim zestawem. Warto
wspomnieć, że w tym czasie Opera 10 i Java 1.6 nie były świeżynkami.
Jako anegdotkę można wspomnieć fakt, że w międzyczasie z panelu
internetowego zniknęła mi karta płatnicza, chociaż nadal działała i jak
najbardziej obciążała mi konto.
Likwidacja
Pewnego dnia okazało się, że pewnie niedługo skończę jednak studia
i pewnie przestając być studentem naruszyłbym jakiś punkt umowy
z bankiem. Postanowiłem więc, że zakończę współpracę. Założyłem konto
u konkurencji. Nadszedł więc czas na zerwanie umowy i wyniesienie
pieniędzy.
Wniosek trzeba było złożyć w placówce. Zdaje się, że istotne było, bym
złożył wniosek koniecznie w tej placówce, gdzie konto zakładałem.
Szczęśliwie dojazd nadal jest dogodny.
Przyszedłem więc do placówki i zakomunikowałem, że chciałbym zakończyć
współpracę. Dostałem do podpisania wniosek. Pani trochę sobie poklikała
i postukała w klawiaturkę. Dosłownie kilka sekund po tym jak
stwierdziła, iż dokonało się dzieło, wysiadł w placówce prąd. Gdy nóżka
powija się takim tandeciarzom, mą głowę zalewają endorfiny. Jednak
z drugiej strony... Przecież to placówka w centrum Warszawy, a nie mają
sprawnych UPSów?! Grubo. Za chwilę komputery zaczęły się z powrotem
włączać. Wszystkie z systemem, którego nazwy nie wymienię, a jakże --
wiadomo przecież, że jest najbezpieczniejszy na świecie i warto go użyć
w banku.
Popełniłem niestety przy okazji błąd. Co prawda na swojej kopii wniosku
o likwidację miałem stempel z datą, nie wpisałem jednak daty na wniosku,
który dostał bank. O efektach tego niedopatrzenia za moment.
Tymczasem stwierdziłem, że skoro likwidują mi konto, to może uda się
atomowo przeprowadzić operację "zamknięcie konta + przelanie środków".
Nic podobnego. Pani zakomunikowała, że może mi pieniądze wypłacić na
miejscu. Mogę też dokonać przelewu za 8 PLN. Nie będąc świadomym tego,
że przez miesięczny okres wypowiedzenia będę dysponował panelem
internetowym i będę mógł sam wykonać przelew, zgodziłem się na
potrącenie mi tych 8 PLN i wyzerowanie konta. Jak się później okazało
pani w banku nie umie liczyć, bo konto nie zostało opróżnione do zera,
troszkę zostało. Na kilka bułek, gdybym zgłodniał wieczorem.
To zabawne, tym bardziej że pani pogroziła, że jeśli konto w dniu próby
jego zamknięcia nie będzie wyzerowane, to nie zostanie zamknięte. I tym
samym dojdą nowe problemy.
Oczekiwanie
Po miesiącu konto nadal nie było zamknięte, więc zadzwoniłem kilka razy
na infolinię, żeby dowiedzieć się, co jest grane. Przy okazji okazało
się, że bank w międzyczasie zaczął potrącać 35 groszy za kody
jednorazowe wysyłane SMSem. Nie udało mi się natomiast ustalić przy
pomocy infolinii, czy BPH nie raczy mi przez ten miesiąc naliczyć
jakichś opłat albo czy w ostatniej chwili nie wyliczy jakichś odsetek
i tym samym uniemożliwi zamknięcie konta.
Okazało się również, że w systemie rzekoma data złożenia wniosku
o likwidację konta jest odległa o dwa tygodnie od daty, którą mam na
swojej kopii wniosku.
Ten porządek w dokumentach skłonił mnie do kolejnych odwiedzin
w placówce. Zapytałem panią, czy mogłaby mi wydrukować jakieś
potwierdzenie z systemu. Pani zaczęła od odpalenia arkusza w Excelu,
który udostępniony był po SMB w sieci lokalnej. To już była kupa
radości. Ale brnąłem dalej. Pani sprawdziła jeszcze w jednym
z systemów, których w BPH dostatek (webowy, niebieski dosopodobny i nie
wiadomo, co jeszcze). No i tu się pojawia kwestia wydruku z tego
systemu. Ostatecznie pani wybrała następującą procedurę:
- Wyrównujemy suwakiem okna Internet Explorera zakres treści
- Wciskamy Print Screen na klawiaturze
- Dziwimy się, że się nie wydrukowało
- Otwieramy Worda
- Wklejamy schowek do Worda
- Drukujemy
Coś pięknego. Na wniosku kupa fajnych rzeczy, ale brak stwierdzenia, że
któryś z kodów oznacza wniosek o likwidację czegokolwiek. Wśród
adnotacji coś, że się nie kwalifikuję do czegoś tam. Też mi nowina, WKU
już mi to wcześniej powiedziało.
Finisz
Mniej więcej po miesiącu od daty, którą miała w notatniku Szkolna Kasa
Oszczędnościowa, konto zniknęło z panelu internetowego. No i pojawiła
się kwestia. Skoro nie mam już konta, to dlaczego mam jeszcze dostęp do
panelu? Pani na infolinii nie była mi w stanie odpowiedzieć z całą
pewnością, bo z jakiegoś powodu nie mogła sprawdzić, czy mam produkty
inwestycyjne. Ostatecznie stwierdziła, że to błąd banku. Poszedłem więc
po raz trzeci do placówki i poprosiłem o odcięcie mi dostępu do panelu.
Teraz poczekam. Jeśli przez najbliższy rok nie przyjdzie żadne żądanie
zapłaty, uznam, że bankowi wreszcie udało się zamknąć konto.
Bardzo Piękna Historia.
Przy okazji dodam, że heurystyka w banku ING dotycząca kwalifikacji
"przelew fajny/przelew podejrzany" jest dużą ciekawostką. Bo jak wszyscy
wiedzą -- najlepsze bezpieczeństwo uzyskuje się poprzez utajnienie
algorytmu (najlepiej własnej produkcji).