sobota, 7 listopada 2015

Podanie [do WIOŚ] o udzielenie informacji o podstawach twierdzenia, że serwis aqicn.org przedstawia błędne dane

Szanowni Państwo,

w związku z wypowiedzią pani Krystyny Barańskiej z WIOŚ o nieprawidłowych danych z serwisu aqicn.org, proszę o doprecyzowanie, dla których stacji, jakie wartości liczbowe i dotyczące których pomiarów uznano za błędne. Stwierdzenie, że "stężenia pokazywane na chińskich serwerach były nawet 10-krotnie większe niż rzeczywiście u nas na stacjach", wydaje się co najmniej dziwne ze względu na to, że chiński serwis nie podaje stężeń, ale AQI, więc nie da się wprost porównać obu danych. Weryfikacji prawidłowości można dokonać jedynie przeliczając stężenie na AQI lub odwrotnie. Czy też może chodziło o to, że używana tam skala AQI nie pokrywa się z Państwa skalą jakości powietrza? Ciężko jednak twierdzić, że odczyty są błędne tylko na postawie tego, że przyjęto inną, równie arbitralną skalę oznaczenia poziomów zagrożenia.

Rozumiem, że dane bezpośrednio od WIOŚ mają tę przewagę, że są źródłowe, jednak AQI na Państwa stronie brak, a wartość wyliczanego przez Państwa indeksu nie jest łatwo dostępna -- tzn. nie można go uwzględnić na wykresach w raportach godzinowych, a w tabelach jest on kodowany jedynie kolorem bez podania numerycznej reprezentacji, co więcej - jedynie w raporcie dobowym. Natomiast indeks prezentowany na mapie, choć ma zalety, ma też kilka wad:

  • dostępny jest jedynie wypadkowy (najgorszy, maksymalny) indeks, a nie dla pojedynczych substancji,
  • zbiorczo wartości można tylko szacować na podstawie kolorów,
  • dostarczający informacji o historii wykres trzeba otworzyć dla każdej stacji z osobna.

Stąd nie dziwi popularność agregatora, jakim jest wspomniany chiński serwis podający indeks w sposób zunifikowany dla całego świata.

Wartości podawane przez chiński serwis sam weryfikowałem kilkukrotnie, napisawszy pomocnicze narzędzie. Wartości AQI z chińskiego serwisu odpowiadały stężeniom podawanym przez WIOŚ. Drobne odchylenia zrzucam na karb metody konwersji jednostek (ug/m3 na ppm i ppb).

Dlatego, podsumowując, proszę o udzielenie mi informacji, jakie podstawy ma stwierdzenie, że chiński serwis podaje niewłaściwe dane.

Z poważaniem,

Marcin Szewczyk

Uwagi

Pismo złożone przez ePUAP. Doczekałem się odpowiedzi oraz dokonałem kolejnej wymiany pism.

Odkrycia związane z tematem rozbieżności między danymi WIOŚ i aqicn.org oraz dociekaniem, jak chiński serwis szacuje dane, gdy dana lokalizacja nie odpowiada stacji WIOŚ lub stacja nie posiada odpowiednich czujników, są na bieżąco uzupełniane w repozytorium. W szczególności omówiony jest temat wyłączonej od jakiegoś czasu stacji Krucza.

sobota, 17 października 2015

Tomasz Pietryga o niebezpiecznych ścieżkach rowerowych - komentarz

Z listu wysłanego do redakcji, nie bezpośrednio do pana redaktora, bo Rzeczpospolita nie daje takiej możliwości, a pan redaktor w internecie jak by nie istniał :/

Szanowny Panie redaktorze,

Pański tekst to mieszanina felietonowej poetyki i żółci, którą najwyraźniej musiał Pan upuścić. Nie zadał Pan sobie natomiast trudu podania, jakich "ekspertów" Pan cytuje oraz nie powołał się na konkretne dane z raportów.

Co to znaczy, że "nie ma pewności, czy jest się po jej [ścieżki rowerowej] właściwej stronie"? Nie ma oznakowania poziomego, nie namalowano rowerków? Który element oznakowania powoduje, że nie wie Pan, czy jest pan na DDR czy nie?

Pisze Pan, że rowerzyści zyskali rozległe prawa. Jak rozumiem wg Pana nieproporcjonalnie większe niż piesi. O które prawa Panu chodzi? Na skrzyżowaniach równorzędnych mam pierwszeństwo dopiero, gdy już znajduję się na przejeździe rowerowym, podobnie jak pieszy ma je dopiero po wejściu na przejście. Na jezdni ruch roweru niewiele się różni od jazdy samochodem, a zagrożenia są o wiele większe. Po chodniku jeździć nie wolno poza bardzo szczególnymi przypadkami, które zachodzą bardzo rzadko. Gdy DDR jest po tej samej stronie drogi, którą jadę, mam obowiązek z niej korzystać. Jeśli drogę współdzielę z pieszymi, to oni mają pierwszeństwo. Na czym więc polegają te rozległe prawa? Proszę je wymienić.

"Jak podkreślają eksperci, poważną bolączką jest nieznajomość zasad ruchu drogowego wśród rowerzystów". Którzy eksperci? Niedoinformowani funkcjonariusze pokroju Alvina Gajadhura?

Stwierdza Pan, że rowerzyści nie znają przepisów rowerowych. Na jakiej podstawie? Znane są Panu jakieś badania na ten temat? Dotychczas udostępnione dane nie pozwalają na wyciągnięcie jednoznacznych wniosków. Sporo rowerzystów jeździ po chodnikach -- nie przeczę. Jednak należy się zastanowić w jakich okolicznościach, w jakich rejonach i dlaczego. Proszę zerknąć na "Warszawski Pomiar Ruchu Rowerowego 2014". Ponad 60% rowerzystów jedzie po chodnikach, jeśli nie ma infrastruktury. Podejrzewam, że ze strachu przed kierowcami samochodów. Tam, gdzie infrastruktura jest, ok. 85% rowerzystów przemieszcza się poprawnie. Do tego proszę zwrócić uwagę, że w 2/3 kolizji/wypadków z udziałem samochodu i roweru winnym jest kierowca samochodu -- proszę sprawdzić w "Warszawskim raporcie rowerowym" z 2014 roku. Sugeruje to, że rowerzysta decydujący się na korzystanie z jezdni w większości przypadków zna przepisy i je stosuje. Jest pewna część kierowców i rowerzystów, którzy nie znają lub ignorują przepisy. Jednak z braku badań na ten temat, ciężko stwierdzić konkretnie, jakie są proporcje. Proszę też wziąć pod uwagę, że rowerzyści mogą mieć prawo jazdy i samochód (jak na przykład ja) i znów nie wiadomo, jak liczna jest to grupa.

"Lista rowerowych wykroczeń jest za to długa". Nie napisał Pan, ile jest tych przypadków łamania przepisów przez rowerzystów. Jak się ma ta liczba do liczby rowerzystów -- w sezonie kilkadziesiąt tysięcy w dni powszednie. Do tego jeszcze trzeba by było się zastanowić, czy złapani rowerzyści rzeczywiście stanowili zagrożenie. Zdarzyło mi się raz być ukaranym mandatem i raz pouczonym za przejazd przez przejście dla pieszych. Problem polega na tym, że nie wyskoczyłem kierowcom nagle na to przejście, nie przepędzałem pieszych -- z lenistwa nie zszedłem z roweru i turlałem się nikomu nie zawadzając równo z pieszymi na przejściu tak szerokim, że obok nas mogłyby przemaszerować jeszcze słonie. Dlaczego? Bo była dziura w infrastrukturze. A Straż Miejska wypisując mandat zaliczyła "sukces", ale aspekt wychowawczy żaden. Nie stanowiłem dla nikogo zagrożenia.

Problem z egzekwowaniem przepisów od rowerzystów jest podobny jak z egzekwowaniem ich od kierowców. Nie liczy się aspekt wychowawczy, ale łatwe pieniądze. Nie mam nic przeciwko, żeby Straż Miejska się wysiliła i łapała rowerzystów-wariatów robiących slalom między pieszymi. Podobnie, jak moim marzeniem jest, by Straż Miejska skupiła się na kierowcach mijających mnie jako rowerzystę na grubość lakieru, czy tych niezatrzymujących się przed zieloną strzałką.

Twierdzi też Pan, że rowerzyści lekceważą swoje bezpieczeństwo, bo tylko 9% z nich jeździ w kaskach. Po pierwsze, z badań ruchu wynika, że ok. 20%. Po drugie, bezpieczeństwo wynikające z jazdy w kasku jest dyskusyjne. Ja sam jeżdżę w kasku, ale powiedzmy sobie szczerze -- przy zderzeniu z samochodem bardzo mi on nie pomoże. Na co dzień chroni moją głowę przez gałęziami, bo akurat taką zadrzewioną trasą się przemieszczam. Gdyby chciał Pan napisać o rzeczywistym zagrożeniu powodowanym przez rowerzystów, mógłby się Pan pofatygować na jakąkolwiek DDR w Warszawie (polecam Puławską i Prymasa Tysiąclecia) -- tam nagminnie spotyka się po zmroku nieoświetlonych rowerzystów. Dyskutujmy rzetelnie, bo i kierowcy, i rowerzyści mają sporo za uszami, ale przydałoby się przytoczyć konkretne liczby, jeśli już chce się poruszyć taki temat.

Co do obowiązkowej karty rowerowej, to trochę na to za późno, bo już mamy w Warszawie kilkadziesiąt tysięcy rowerzystów w sezonie i ciężko będzie ich wszystkich wyłapać, a następnie zmusić do zrobienia kursu. Poza tym, jak dowodzą posiadacze prawa jazdy, zdobycie uprawnień, nie musi wiązać się z przestrzeganiem przepisów. Przydałyby się (dobrowolne) warsztaty organizowane przez miasto. Rozwiązaniem, które by zadziałało, byłoby poświęcenie ruchowi drogowemu więcej czasu w szkołach -- zajęciom teoretycznym i praktycznym. Niestety na efekty trzeba będzie poczekać.

Addendum

Pan Łukasz Zboralski w swoim artukule w Do Rzeczy (36/2016) również upuścił trochę żółci w myśl maksymy "nie znam się, to się wypowiem". Na szczęście jego kalumnie sprostował pan Łukasz Malinowski odpowiadając swoim artykułem.

czwartek, 24 września 2015

Wożenie dupska

Z listów do redakcji warszawa.wyborcza.pl

Szanowni Państwo,

chciałbym zabrać głos w odpowiedzi na listy czytelników w sprawie zwężania ulic. Czytelnicy podnoszą lament, ale ich argumenty są nielogiczne i niepotrzebnie grają na ludzkich emocjach. Rozbierzmy na czynniki poszczególne wypowiedzi.

Uważam, że jest to wielkie nieporozumienie. I pomysł utopijny wzięty żywcem z podręczników "Jak sprawić, by ludzie żyli długo i szczęśliwie".

Pilnie trzeba nadać telegram do Holandii, że tam się wszystkim tylko wydaje, że jeżdżą rowerami, a tak naprawdę siedzą za kierownicą samochodu.

Autorom takich pomysłów, wywodzących się głównie z szeregów rowerzystów, podpierających się obrazkami ulic skapanych w słońcu i zieleni, pełnych szczupłych i zdrowych ludzi,...

Niezbyt celna złośliwość. Ładne ulice i zdrowi ludzie mają kogoś zniechęcić?

...chciałbym polecić jazdę samochodem w godzinach szczytu w sytuacji, gdy dojdzie do np. drobnej kolizji na jednej z ulic w centrum. Już w tej chwili jest to horror a w sytuacji zwężonych ulic będzie to horror do kwadratu.

I tu czytelnik strzela sobie w stopę i zarazem przechodzi do sedna problemu. Samochodów w Warszawie jest po prostu zbyt dużo i już się nie mieszczą.

Te wszystkie wypowiedzi, że transport miejski + rowery wszystko załatwi są funta kłaków warte, ponieważ nie wszyscy lubią i chcą jeździć rowerami a komunikacja miejska tylko częściowo załatwi sprawę.

Rowerem nikt nie każe przecież jeździć. Komunikacja miejska za to działałyby o wiele lepiej, gdyby samochody nie generowały takich korków. Poza tym to nie jest kwestia tego, czy ktoś coś lubi, czy nie. Nie jesteśmy 4-letnimi dziećmi, żeby nie rozumieć, że ze swych egoistycznych zachcianek trzeba czasem zrezygnować w imię lepszego życia całości. Ludzie uwielbiają jeździć samochodami pojedynczo, najlepiej wielkim SUV-em. Nie chcą lub nie potrafią się zorganizować w grupki. To powoduje, że prywatny środek transportu zajmuje za dużo powierzchni.

Nie można ludziom zakazywać posiadania i wykorzystywania samochodu...

Przecież nikt nie zakazuje. Ale można by za to dopilnować, by po warszawskich ulicach nie jeździły stare graty z wyciętymi katalizatorami i filtrami cząstek stałych, bo się posmarowało mechanikowi na ostatnim przeglądzie. Mi na przykład przeszkadza, że w Warszawie często przekroczone są normy dla pyłów i innych szkodliwych lotnych substancji.

...proszę popatrzeć, co dzieje się rano i wczesnym popołudniem przed szkołami, przedszkolami czy żłobkami i nakazać tym ludziom dowożenie dzieci przy pomocy roweru.

W Wyborczej pojawiały się już artykuły na temat dzieci, które nie potrafią się poruszać samodzielnie po mieście. Rośnie pokolenie, które będzie naśladowało szkodliwe nawyki rodziców. Dlaczego dzieci nie mogą same dojechać do szkoły?

Poza tym to jest jak odwrócony proceder wywożenia swoich śmieci do lasu. Tutaj rodzina stwierdza, że w mieście jest smród spalin i głośno, bo dużo samochodów (w tym ich własny). Wyprowadza się więc na koniec świata (pod Warszawę), gdzie nie ma przedszkoli i szkół -- tylko sypialnie. A potem wozi te swoje dzieci przez pół miasta. Robi problem sobie i tym, którzy postanowili zostać w okolicach śródmieścia. Podrzucają swój egoizm ucieleśniony w hałasie, spalinach i agresji na drogach. Urban sprawl to spory problem.

Polecam też podróż do lekarza tandemem albo rikszą podczas niskich lub wysokich temperatur. - pisze nasz czytelnik A.R.
Zamknijmy całe miasto dla samochodów, otwórzmy je dla rowerów, w zimie dostawy pieczywa i mleka też rowerami. Ci, co tak gardłują, niech pokażą charakter i całą zimę niech jeżdżą rowerami do pracy."

I na koniec manipulacja ostateczna. Sedno sprawy zasadza się na tym, by nie poddawać się swojemu lenistwu i nie korzystać z samochodu, kiedy nie ma takiej wyraźnej potrzeby. Nikt rozsądny nie każe rozwozić towarów rowerami. Też mam samochód -- wykorzystujemy go do robienia większych zakupów i wypadów za miasto tam, gdzie nie da się dojechać wygodnie pociągiem. Na co dzień do i z pracy przemieszczam się jednak rowerem i komunikacją miejską. W zimę również -- okazało się, że to nic strasznego.

Jeszcze co do jechania do lekarza samochodem. Parę tygodni temu postanowiłem przeziębiony jechać do lekarza w okolicy Służewca. Skończyło się to tak, że musiałem zostawić samochód 2km od placówki medycznej i się przespacerować. Jak codziennie w Mordorze setki samochodów stały blokując przy okazji transport publiczny. Znów -- egoizm i wygodnictwo. Ale kierowcy nadal będą udawać, że problem nie leży w nich samych, ale tych eko-terrorystach na dwóch kółkach.