czwartek, 24 września 2015

Wożenie dupska

Z listów do redakcji warszawa.wyborcza.pl

Szanowni Państwo,

chciałbym zabrać głos w odpowiedzi na listy czytelników w sprawie zwężania ulic. Czytelnicy podnoszą lament, ale ich argumenty są nielogiczne i niepotrzebnie grają na ludzkich emocjach. Rozbierzmy na czynniki poszczególne wypowiedzi.

Uważam, że jest to wielkie nieporozumienie. I pomysł utopijny wzięty żywcem z podręczników "Jak sprawić, by ludzie żyli długo i szczęśliwie".

Pilnie trzeba nadać telegram do Holandii, że tam się wszystkim tylko wydaje, że jeżdżą rowerami, a tak naprawdę siedzą za kierownicą samochodu.

Autorom takich pomysłów, wywodzących się głównie z szeregów rowerzystów, podpierających się obrazkami ulic skapanych w słońcu i zieleni, pełnych szczupłych i zdrowych ludzi,...

Niezbyt celna złośliwość. Ładne ulice i zdrowi ludzie mają kogoś zniechęcić?

...chciałbym polecić jazdę samochodem w godzinach szczytu w sytuacji, gdy dojdzie do np. drobnej kolizji na jednej z ulic w centrum. Już w tej chwili jest to horror a w sytuacji zwężonych ulic będzie to horror do kwadratu.

I tu czytelnik strzela sobie w stopę i zarazem przechodzi do sedna problemu. Samochodów w Warszawie jest po prostu zbyt dużo i już się nie mieszczą.

Te wszystkie wypowiedzi, że transport miejski + rowery wszystko załatwi są funta kłaków warte, ponieważ nie wszyscy lubią i chcą jeździć rowerami a komunikacja miejska tylko częściowo załatwi sprawę.

Rowerem nikt nie każe przecież jeździć. Komunikacja miejska za to działałyby o wiele lepiej, gdyby samochody nie generowały takich korków. Poza tym to nie jest kwestia tego, czy ktoś coś lubi, czy nie. Nie jesteśmy 4-letnimi dziećmi, żeby nie rozumieć, że ze swych egoistycznych zachcianek trzeba czasem zrezygnować w imię lepszego życia całości. Ludzie uwielbiają jeździć samochodami pojedynczo, najlepiej wielkim SUV-em. Nie chcą lub nie potrafią się zorganizować w grupki. To powoduje, że prywatny środek transportu zajmuje za dużo powierzchni.

Nie można ludziom zakazywać posiadania i wykorzystywania samochodu...

Przecież nikt nie zakazuje. Ale można by za to dopilnować, by po warszawskich ulicach nie jeździły stare graty z wyciętymi katalizatorami i filtrami cząstek stałych, bo się posmarowało mechanikowi na ostatnim przeglądzie. Mi na przykład przeszkadza, że w Warszawie często przekroczone są normy dla pyłów i innych szkodliwych lotnych substancji.

...proszę popatrzeć, co dzieje się rano i wczesnym popołudniem przed szkołami, przedszkolami czy żłobkami i nakazać tym ludziom dowożenie dzieci przy pomocy roweru.

W Wyborczej pojawiały się już artykuły na temat dzieci, które nie potrafią się poruszać samodzielnie po mieście. Rośnie pokolenie, które będzie naśladowało szkodliwe nawyki rodziców. Dlaczego dzieci nie mogą same dojechać do szkoły?

Poza tym to jest jak odwrócony proceder wywożenia swoich śmieci do lasu. Tutaj rodzina stwierdza, że w mieście jest smród spalin i głośno, bo dużo samochodów (w tym ich własny). Wyprowadza się więc na koniec świata (pod Warszawę), gdzie nie ma przedszkoli i szkół -- tylko sypialnie. A potem wozi te swoje dzieci przez pół miasta. Robi problem sobie i tym, którzy postanowili zostać w okolicach śródmieścia. Podrzucają swój egoizm ucieleśniony w hałasie, spalinach i agresji na drogach. Urban sprawl to spory problem.

Polecam też podróż do lekarza tandemem albo rikszą podczas niskich lub wysokich temperatur. - pisze nasz czytelnik A.R.
Zamknijmy całe miasto dla samochodów, otwórzmy je dla rowerów, w zimie dostawy pieczywa i mleka też rowerami. Ci, co tak gardłują, niech pokażą charakter i całą zimę niech jeżdżą rowerami do pracy."

I na koniec manipulacja ostateczna. Sedno sprawy zasadza się na tym, by nie poddawać się swojemu lenistwu i nie korzystać z samochodu, kiedy nie ma takiej wyraźnej potrzeby. Nikt rozsądny nie każe rozwozić towarów rowerami. Też mam samochód -- wykorzystujemy go do robienia większych zakupów i wypadów za miasto tam, gdzie nie da się dojechać wygodnie pociągiem. Na co dzień do i z pracy przemieszczam się jednak rowerem i komunikacją miejską. W zimę również -- okazało się, że to nic strasznego.

Jeszcze co do jechania do lekarza samochodem. Parę tygodni temu postanowiłem przeziębiony jechać do lekarza w okolicy Służewca. Skończyło się to tak, że musiałem zostawić samochód 2km od placówki medycznej i się przespacerować. Jak codziennie w Mordorze setki samochodów stały blokując przy okazji transport publiczny. Znów -- egoizm i wygodnictwo. Ale kierowcy nadal będą udawać, że problem nie leży w nich samych, ale tych eko-terrorystach na dwóch kółkach.