czwartek, 29 września 2011

Nie czyszczę fug szczoteczką

W nawiązaniu do lamentu w Wyborczej zamieszczam list wysłany redakcji.


W artykule skupili się Państwo na ludziach, którzy popełnili bardzo poważny błąd wybierając kierunek studiów. Masowa produkcja menedżerów i psychologów trwa od lat, a absolwenci nadal wydają się być zdziwieni, że jest ich za dużo i są niepotrzebni.

Wydaje się również, że z jakiejś przyczyny nie docenia się dziś prostej pracy. Mało kto chce być stolarzem czy spawaczem. I nie chodzi tu o zaprzyjaźnionego pana Heńka, który za flachę zbije dwie deski i przyspawa rurkę do innej rurki. Chodzi o fachowców. Stolarza, który zrobi stół trwalszy niż wiórki sklejone śliną w IKEI. Panuje dziwna moda na produkcję konsultantów, menedżerów, ludzi, którzy mają doradzać innym, choć w zasadzie nie ma to kompletnie sensu. Oczywistym jest, że osoba bez doświadczenia zawodowego nie ma szans poprawnie wykonywać takiego zawodu. Wydaje mi się, że doradzać można tylko w tematach, o których coś się wie. Tzn. najpierw zdobywa się rzetelną wiedzę techniczną, medyczną czy jakąkolwiek inną, którą można wykorzystać do wytworzenia rzeczywistego nowego dobra. Doradztwo powinno być jedynie pobocznym następstwem wcześniejszej pracy. Niejako emeryturą, gdy ponowne wykonywanie tej samej czynności staje się nudne, a doświadczenie pozwala na wyrecytowanie z pamięci metod i procedur oraz ulepszanie ich.

Skończyłem informatykę na Politechnice Warszawskiej. Oprócz dyplomu worki pod moimi oczami kryją kawał wiedzy, którą zdobywałem samodzielnie przez te kilka lat, a właściwie od czasów liceum. Problemów ze znalezieniem pracy nie miałem. Podobnie zresztą jak koledzy. Pracujemy w zawodzie od pierwszego pracodawcy. Pierwszą pracę na pół etatu podjąłem już na studiach.

Oczywiste jest, że nie każdy ma być informatykiem. Chodzi o to, by wybierać studia, po których jest się w stanie cokolwiek wytworzyć. Inaczej już niedługo menedżerowie nie będą mieli czym zarządzać, czyli przetwarzać.

Osobną kwestią są statystyki dotyczące zarobków. Wydają się niesamowicie zawyżone. W branży IT rzeczywiście często zarabia się powyżej średniej krajowej. Z drugiej jednak strony nie widzę możliwości, by za taką pensję jednocześnie wynająć mieszkanie, żywić się w miarę przyzwoicie i odkładać pieniądze na przyszłą emeryturę (bo na państwową nikt przy zdrowych zmysłach nie liczy).

Nad wspomnianymi młodymi ludźmi, jeśli w ogóle istnieją i nie wymyślili ich Państwo, nie ma sensu się znęcać. Chociaż trudno byłoby mi się powstrzymać przed stwierdzeniem, że skupiają się Państwo na pierdołach, zamiast na prawdziwym powodzie ich problemów. Opowieść o paznokietkach i pogaduchach z psiapsiółkami? Poważnie, to ma być artykuł o rynku pracy?

Napisali Państwo właściwie tekst propagandowy. Przydałaby się raczej statystyka, jakie wykształcenie daje duże szanse na pracę oraz które szkoły produkują absolwentów pracujących w wyuczonym zawodzie. Odnośnie wypowiedzi w artykule, że winny jest też rząd, można rzec, że rząd w zasadzie mówi po prostu to, co ludzie chcą usłyszeć. Sami obywatele muszą w końcu zrozumieć, że produkowanie nic nieznaczących papierów prowadzi do katastrofy -- osobistej i państwowej.

Mieszkam w Warszawie. Mieszkanie wynajmuję z trzema kolegami na Ursusie. Poruszam się transportem publicznym, samochodu nie posiadam. Zdobywam pierwsze szlify, które w przyszłości być może pozwolą mi również doradzać.

Brak komentarzy: